AirShow w szwajcarskim Axalp jak co roku miał się zaprezentować z jak najlepszej „lotniczej” strony. Co prawda stanęło na tym, że odbyły się tylko dwa dni treningowe, a same pokazy, ze względów pogodowych, zostały odwołane, ale nie ma tego złego… takich wspaniałych widoków dawno nie uwiecznialiśmy! Zacznijmy zatem od początku.
Czteroosobowa* reprezentacja Płockiej Grupy Fotograficznej (CezaryCezary, Golden, Mark i pierwszy raz w składzie kobieta – Ewka) wyjechała z Płocka 4 października 2013 r. późnym popołudniem. Zapakowaliśmy się ledwo-ledwo do jednego samochodu. Same sprzęty fotograficzne to pół bagażnika, a gdzie jeszcze osobiste bagaże, śpiwory i jedzenie na drogę. Dość powiedzieć, że między osobami siedzącymi z tyłu auta była zbudowana barykada z plecaków 🙂 Ale przynajmniej dzięki temu człowiek się nie bujał w czasie snu 😉
Do Axalp dojechaliśmy w sobotnie południe, z fotograficznym (jakżeby inaczej) postojem w Brienz – w malowniczej miejscowości nad jeziorem o tej samej nazwie, w samym sercu Szwajcarii. A że to już Alpy, to i było co fotografować! Tym bardziej, że było bardzo ciepło. Tak ciepło, że spokojnie mogliśmy zrobić zdjęcia ubrani tylko w firmowe koszulki PGFu. Debiut koszulkowy na najwyższym – dosłownie! – poziomie 😉
Ponieważ tak dobrze prezentowaliśmy się w koszulkach, to postanowiliśmy kuć żelazo póki gorące i do jedynego miejscowego Snobistycznego Kulturalnego Lokum Europejskiego Przekazywania Informacji Które Uświadamiają (czyt. do sklepiku 😉 ) podrzuciliśmy trochę ulotek o płockim Jarmarku Tumskim. Poprawiliśmy to albumem o naszym pięknym mieście, który przypadł w udziale właścicielce naszego uroczego domku, w którym mieliśmy mieszkać.
Niedziela upłynęła nam właściwie na aklimatyzacji (w końcu to 1535 m.n.p.m.), a żeby nie siedzieć bezczynnie (bo i przecież samoloty się nie prezentowały) to wybraliśmy się do innej malowniczej miejscowości – Thun, z pięknie położonym zamkiem, z widokiem z wieżyczek na wszystkie strony świata. Zaskoczyła nas temperatura – z Polski wyjeżdżaliśmy w kurtkach, a tu nosiliśmy tylko bluzy polarowe.
Poniedziałek to już pierwsze wejście na tzw. KP (poligon Ebenfluh), czyli punkt udostępniony fotografom i widzom pragnącym oglądać treningi pilotów w ich śmigających i ogłuszających maszynach 😀 Łatwo powiedzieć „wejście”, a tak naprawdę to półtoragodzinna wędrówka w nocnej ciemności – przygoda warta każdej kropli potu wylanej na szlaku. Na właściwą przełęcz doszliśmy dosłownie wraz z pierwszymi promieniami słońca wyzierającymi zza gór. Widok był dosłownie oszałamiający! Kolory nieba zmieniającego się od fioletu przez pomarańcz do niebieskiego – coś pięknego!
A potem to już tylko śmigały samoloty, a my obiektywami za nimi. Udało się złapać w kadrach: Eurocopter EC 135, Pilatus PC-9, F18 Hornet, F-5 Tiger, Gripen, a i Patrouille Suisse dał piękny pokaz, więc dzień był udany. Nawet końcówka treningu okazała się ciekawa, bo podniosły się chmury i słyszeliśmy grzmot przelatujących obok nas samolotów, ale żadnego nie udało się dostrzec. Jak oni latają w tym mleku…? Cały czas ostrzyliśmy zęby na dzień pokazów, żeby złapać na zdjęciach puszczanie flar i Super Pumę.
Na KP było międzynarodowo, ale Polaków było chyba najwięcej (pozdrawiamy znajomych z SPFL!), widocznie mamy jakąś słabość do Axalp. Chociaż wyraźnie Azjaci depczą nam po piętach w tym względzie. Nota bene, jednego prawie holowaliśmy na dół, bo dosłownie słaniał się na nogach.
We wtorek w ramach stękania (te zakwasy w nogach) postanowiliśmy podjechać na lotnisko Meiringen porobić zdjęcia startującym i lądującym samolotom. Ponieważ nic nie raczyło wzbić się w powietrze (nisko wiszące chmury – samoloty latające nad KP startowały z innych lotnisk), to uwieczniliśmy trochę towarzyskich tubylczych krów 😉 i pojechaliśmy wysoko w góry. Liczyliśmy na piękne widoki z przełęczy Grimselpass, ale jakoś tak trafiliśmy na sąsiednią przełęcz – Sustenpass (2224 m.n.p.m.). No i prawie nic nie było widać, co jakiś czas tylko wyłaniały się wierzchołki sąsiednich szczytów – widok jakbyśmy byli w niebie 😉 Kiedy chmury przesłoniły już wszystko, wróciliśmy do naszego wspaniałego domku (ach, to słynne okno!) i zaliczaliśmy kolejne partie tenisa ziemnego. Bo kort też mieliśmy. Wirtualny, ale to już drobny szczegół 😉 Ramiona i tak bolały od ataków na piłkę.
Środa to ponowne wejście na KP. Tym razem pogoda zrobiła nam brzydki dowcip: cały czas było pochmurno. Aż tak, że odwołano treningi. Prawie dwie godziny łudziliśmy się, że może jednak, może coś poleci, może pogoda się poprawi… Ale jak usłyszeliśmy komunikaty odwołujące nawet pokazy w dniu następnym i zobaczyliśmy opuszczane żaluzje w wieży kontroli lotów i strzelań, to spuściliśmy nosy na kwintę i zeszliśmy z góry. Po południu suszyliśmy rzeczy przy trzaskającym ogniem kominku i oczywiście pojedynkowaliśmy się w tenisa na Wii, a Mark i CezaryCezary wybrali się do Interlaken – kolejnej uroczej szwajcarskiej miejscowości.
We czwartek znowu pogoda była pod psem. Żeby nie tracić czasu, wybraliśmy się zwiedzać okolicę. Tak trafiliśmy do wodospadu Reichenbachfall (podjazd kolejką). Tu się rozdzieliliśmy: Golden z Markiem pojechali moknąć na lotnisko w Meiringen (zero zdjęć samolotów), a Ewka z CezarymCezarym odwiedzili wąwóz Aareschlucht i wodospady Gletscherschlucht. Raj dla fotografa, chociaż cały czas padało. I to już nie tylko deszcz, ale i śnieg. Nie przeszkodziło nam to porobić sporo ciekawych ujęć. W ramach wątpliwej atrakcji ślizgaliśmy się letnimi oponami na drewnianych mostkach nad potokami – bezpieczny dojazd do domku został skwitowany z wielką ulgą „uff!”. Najbardziej chyba ulżyło Goldenowi, w końcu to jego auto runęłoby w przepaść, gdyby CezaremuCezaremu omsknęła się ręka na kierownicy.
Piątek to już ostatnie zdjęcia axalpowych widoków, bo śnieg urozmaicił nam okolicę i wyjazd w kierunku Polski. Za to, po zjeździe na dół, śnieg widać było tylko na szczytach Alp.
AutoMapa poprowadziła nas przez centrum Zurichu – naprawdę kiepski wybór drogi w piątkowe popołudnie 🙁 CezaryCezary starał się łapać WiFi w czasie licznych postojów w korkach, raz chciał nawet wydrukować coś na niezabezpieczonej drukarce sieciowej, ale akurat Bentley przed nami zareagował na zielone światło, za nami Jaguar już naciskał na pedał gazu (ech, ci niecierpliwi bogacze), więc i my musieliśmy ruszać. Wieczorem dojechaliśmy do Schwangau w Niemczech. Trójka najstarszych z nas padła w objęcia Morfeusza w nawiedzonym hotelu**, a CezaryCezary wziął statyw na ramię i ruszył na nocne zdjęcia zamków. Rano nie przejęliśmy się mało interesującą pogodą i obfotografowaliśmy zamki Neuschwanstein i Hohenschwangau. Idąc wokół słynnego zamku dotarliśmy aż na Marienbrücke (most Marii), z którego roztacza się piękny widok na zamek i dolinę. Dobra rada: jeśli komuś dolega serce to zdecydowanie nie powinien się wybierać na ścieżkę po grani, niech lepiej poprzestanie na moście, zwłaszcza jak jest ślisko i spadnie pierwszy śnieg 🙂
O 4:00 w nocy z soboty na niedzielę dotarliśmy bezpiecznie do Płocka.
W 2014 roku pokazy w Axalp się nie odbędą, ponieważ Szwajcaria będzie obchodzić 100-lecie swoich sił powietrznych, a uroczyste obchody są organizowane w zupełnie innym miejscu.
Ale już za 2 lata…! Kto jedzie z nami?!? 🙂
*/ – wiemy, że z Płocka pojechało jeszcze kilka osób, ale nie wszystkich udało nam się spotkać i poznać
**/ – naprawdę dziwny hotelik zarządzany przez troje staruszków. Skrzypiące podłogi, stare meble, problem z dostaniem hasła do internetu, bo właściciele właśnie jedzą kolację; podczas czekania na hasło do WiFi właścicielka uraczyła Ewkę opowieścią jak to wieczorne spacery do zamku są „very scary”, a w nocy samo włączyło się Ewce przesyłanie danych przez sieć komórkową (oczywiście po cenach roamingowych)
I to już koniec tej wirtualnej wycieczki, proszę wycieczki! 🙂 Zapraszamy do obejrzenia zdjęć w naszej galerii:
[ewa ablewska]